godzina 4. nie ta o brzasku, tylko ta popołudniowa. gdynia. stoję na ulicy i czekam na taksówkę, na kolejną swoją historię czekam. wieje niemiłosiernie. moje, krótkie blond włosy sobie ten wiatr głaszczę jak chce i gdzie chcę. lubię jak ktoś, on/ona głaszce mnie po włosach. wietrzy się ta moja głowa nie najmłodsza, och niech się przewietrzy, niech wszystkie smutne myśli przewietrzy. może lżej na ziemi nieco będzie. trochę z jego powodu, tego hulaszczego, jego dzisiejszego usposobienia, niespokojnie w apkę patrzę. jeszcze 6,5,4,3,2, jedna minuta i klaps, akcja, ujęcie pierwsze:
otwieram drzwi forda, starawej już nieco bryki, do środka szybko wskakuje. wiadomo przed wiatrem się chowam, a z przedniego siedzenia od razu słyszę:
- mocno dziś wieje.
- mocno, mocno.
- tu często wieje i dobrze, lubię to. jest morze, to musi być wiatr i musi wiać.
klasykiem zapachniało. uśmiechnęłam się, rozgościłam i do sopotu na dworzec poprosiłam. ach jak ja lubię Perony w sopocie. gdy tylko ruszyliśmy, pan uprzejmie mnie zapytał:
-
do domu pani wraca?
-
tak do domu.
-
a gdzie, jak mogę zapytać?
-
może pan, do warszawy, do domu wracam.
-
a wie pani, że ja kiedyś też w warszawie dom miałem.
-
dom pan miał w warszawie?
-
tak, jako dzieciak tam mieszkałem, dziadkowie i rodzice też tam mieszkali.
-
a czemu już pan w warszawie nie mieszka? - zapytałam i w trakcie pytania się wyprostowałam. zaczęło się.
-
przez gdynię, gdańsk i sopot.
-
jak to przez gdynię, gdańsk i sopot?
-
no tak, przez podróż jedną szczególnie. podróż z rodzicami nad morze. do dziś ją pamiętam. lat miałem 10, może 11. na wczasy tu w latach 60 przyjeżdzaliśmy. codzienne na plażę chodziliśmy, a mnie do portu, do statków, do zapachu wilgoci i ryb ciągnęło, to się rodzicom wymykałem i tam kilka długich godzin przesiedziałem.
-
w porcie, tak?
-
tak, na statki patrzyłem i wtedy sobie myślałem - pamiętam te chwile dokładnie - co trzeba zrobić, by takie statki, te większe i te mniejsze budować. takie chłopięce rozmyślania, bajania, a może marzenia.
-
i co z nimi się stało, z tymi bajaniami? - (ja lubię tak bajać, tak marzyć)
-
pewnego dnia ojciec mój, pół żartem, pół serio powiedział, że chyba mnie morze niedługo zabierze.
-
i co zabrało?
-
zabrało, zabrało. i to szybko zabrało. kilka lat później do szkoły zawodowej w gdyni wyjechałem i zacząłem się uczyć statki budować.
-
na stałe pan wyjechał?
-
można powiedzieć, że na stałe, że na zawsze. tu jak ktoś na dłużej przyjedzie, to już na zawsze lub na długo zostaje. z internatem to szkoła była. po zawodowej do technikum poszedłem, po technikum na studia
i tak inżynierem zostałem. okręty projektowałem i budowałem. -
i co do warszawy pan już nie wrócił?
-
nie wróciłem.
-
czyli ojciec rację miał?
-
miał, morze mnie zabrało.
-
a czemu teraz taksówka?
-
a teraz to już emerytura. na stałe ze stocznią się związałem. wszystko z nią przeżyłem. sukcesy, upadki. dla naszych, dla innych, dla siebie pracowałem.
-
czyli morze, stocznia i statki?
-
tak stocznia mnie mocno ze sobą związała. do dziś każdego dnia obok niej przejeżdzam. nie przejeżdżam obojętnie, zatrzymuję się chociąż na chwilę. patrzę. wspominam. wie pan, sentymentalny się człowiek robi na starość, tak niektórzy twierdzą.
-
podobno.
-
wie pani mój ojciec też tak mówił.
-
no tak, a pana ojcu wierzyć raczej trzeba. sam się pan o tym przekonał, prawda?
-
przekonałem się. dobrze się przekonałem. wciąż w stronę statków patrzę.